też się tego obawiam. najbardziej znienawidzone przeze mnie miesiące (najtrudniejsze do przeżycia i najbardziej dłużące się) to styczeń, luty, marzec. jesień jest w wielu aspektach w porządku, ale żal mi lata, bo mam wrażenie, że nie "wyrobiłam normy" letniej w wielu dziedzinach ;)
Też nienawidzę tych miesięcy. Jak mi zona nie zaciąży to w styczniu/lutym na urlop jedziemy. Doszliśmy do wniosku że tak będzie najlepiej przełamać zimową deprechę ;)
Jesień można jeszcze znieść. Kolorki i te sprawy. Prawdziwy armageddon przyjdzie dopiero później... ]:->
OdpowiedzUsuńteż się tego obawiam. najbardziej znienawidzone przeze mnie miesiące (najtrudniejsze do przeżycia i najbardziej dłużące się) to styczeń, luty, marzec. jesień jest w wielu aspektach w porządku, ale żal mi lata, bo mam wrażenie, że nie "wyrobiłam normy" letniej w wielu dziedzinach ;)
UsuńTeż nienawidzę tych miesięcy. Jak mi zona nie zaciąży to w styczniu/lutym na urlop jedziemy. Doszliśmy do wniosku że tak będzie najlepiej przełamać zimową deprechę ;)
Usuń